Z ozdobnymi naklejkami na autach jest jak z ręcznikiem na biodrach Kaczora Donalda. Jedni nie wyobrażają sobie bez nich świata, drudzy zastanawiają się – ale po co, o co właściwie chodzi. Trudno jednoznacznie stwierdzić, że ten trend dzieli kierowców, ale na pewno delikatnie różni.
Przez ostatnie lata możemy mówić o naklejkowym boomie. Kalkomania samochodowa stała się już nie tylko chałupniczą formą stylizacji auta, ale też narzędziem manifestu poglądów politycznych, wiary, patriotyzmu, jego braku, familiarności, troski o bliskich, muzycznych upodobań, preferowanego stylu – każdej sfery życia, nawet intymnego. Niektóre mają funkcję, określmy to, wychowawczą, choć jest to szkoła raczej z tych brutalnych – mamy tu na myśli pewien organ ludzki, który ktoś znienacka przykleja Ci na masce za złe parkowanie. A Ty się bawisz potem w odklejanie, powtarzając po cichu „nie będę wyjeżdżał za linię”.
Jak to jest – naklejki bardziej rozpraszają czy pomagają? Są szczytem kiczu czy poczucia humoru? Czy mogą w ogóle mieć praktyczne zastosowanie? I w końcu – jak zmyć tę cholerną naklejkę, z którą nie chcemy się afiszować, bo na przykład całym sercem jesteśmy za heavy metalem, a kupiliśmy auto upstrzone motywami z Jamajki? Kochamy psy, ale w związku z upodobaniami poprzedniego właściciela mamy pod tylną szybą wyklejony korpus kota, który w trakcie deszczu raźno macha ogonkiem (patrz wycieraczką).
Mamy nadzieję…
To pierwsza grupa naklejkowa, którą można nazwać „Mamy nadzieję”. Mamy nadzieję, że jak zobaczysz naszą naklejkę, to zwolnisz, zachowasz odstęp, będziesz jechać ostrożniej, nie wjedziesz w nas.
Bo bez tej naklejki, to na pewno inni kierowcy nie mieliby żadnych skrupułów, i nie pamiętaliby, że trzeba uważać na innych. Lepiej na wszelki wypadek uderzyć w ich najczulszą stronę, manifestując, np. BOBO NA POKŁADZIE, HELENKA W AUCIE, Irek, Piotruś, Karolina…
Być może faktycznie czasem te naklejki ostrzegawcze pozwolą komuś się opamiętać. Przypomną zmęczonemu kierowcy o konieczności zachowania odstępu czy spojrzenia w lusterko. W większości przypadków to jednak tylko zaklinanie rzeczywistości.
Dawno temu, zanim co drugie auto nie jechało z naklejką na szybie, miały mieć one praktyczne zastosowanie – informować o dziecku na pokładzie, które w razie akcji ratowniczej mogłoby zostać niezauważone. Jak się jednak okazało, lepszym sygnałem dla ratowników jest znajdujący się w aucie fotelik dziecięcy niż naklejka, z którą niektórzy rodzice wożą swoją pociechę nawet do osiemnastki.
A jednak nie sposób zauważyć, że zdarzają się perełki, na widok których mimowolnie się uśmiechamy. Oto kilka z nich.
Jesteśmy zabawni…
To druga grupa naklejkofanów. No dobrze, faktycznie na niektórych drogach bywa smutno, a w godzinach szczytu napięcie rośnie nieznośnie. Jakby tu rozładować tę posępną atmosferę? Może śmieszną naklejką! I oto mamy:
Naklejki asertywne:
Naklejki samokrytyczne:
Naklejki wyznawczynie:
Naklejki bardzo w porządku:
Naklejki promotorki:
Naklejki cytaty:
Naklejki ekspertów jazdy:
Naklejki wątpiące:
I od razu wszyscy są szczęśliwi, uśmiechają się, a ulica przypomina tablicę social mediową. Pozostawiamy Wam ocenę – kciuk w górę czy w dół?
Bo fantazja jest od tego…
To typ, który nie może się pogodzić z zimnym, nieczułym designem swojego samochodu. Ta przemyślana aerodynamika, połysk fabrycznego lakieru, kanciaste boki, smutne nadkola… Dlatego nade wszystko próbuje ocieplić wizerunek swojego samochodu. Czy to za pomocą duszka łypiącego spod koca, czy różowych rzęs dodanych do reflektorów. Czemu nie! Na naklejce może być kot, który piecze kiełbaskę na ognisku na drzwiach bagażnika, lub Elmo machający do Ciebie w korku z bocznych drzwi… O, a tam – rzadki gatunek żaby amazońskiej wychylającej się zza szyby? Ale pięknie!
My jednak wolimy zdać się na projektantów aut. Niemniej jednak na widok niektórych naklejek faktycznie nie sposób się nie uśmiechnąć.
Naklejki obciachowe
Nie będziemy ich cytować. Ale wśród kierowców istnieje dość silna grupa naklejek niecenzuralnych, szowinistycznych czy obraźliwych. Gdy napotkasz taką naklejkę gdzieś po drodze, możesz po prostu nie poświęcać jej uwagi. Gorzej, jeśli musisz ją kupić wraz z autem. Trudno dla kawałka emblematu zrezygnować z zakupu, gdy auto wpadło nam w oko. Niestety naklejkowe ryzyko jest wpisane w kupowanie auta używanego nie z salonu.
No właśnie, jak usunąć brzydką naklejkę?
I każdą, której chcemy lub musimy się pozbyć, łącznie z naklejkami rejestracyjnymi. Oto krótka instrukcja.
Z lakieru
Zacznij od przygotowania szpatułki z twardej gumy lub plastiku. Następnie spryskaj naklejkę płynem do ich usuwania – chemicznym preparatem, który rozpuści klej. Tego samego specyfiku można użyć zarówno przy usuwaniu naklejki papierowej, jak i z laminatu. Po chwili możesz zetrzeć płyn i delikatnie, ostrożnie, nie za mocno ogrzej miejsce ciepłym strumieniem powietrza z suszarki do włosów. W następnej kolejności podważaj naklejkę szpatułką i zdzieraj. Po usunięciu emblematu popryskaj pozostałości sprejem do usuwania kleju, odczekaj chwilę i wytrzyj wszystko ściereczką z mikrofibry. Gotowe.
Z szyby
Tu sytuacja jest nieco prostsza. Najlepiej również użyć płynu do usuwania naklejek lub jakiegokolwiek innego tłustego specyfiku, który zagwarantuje poślizg. Zacznij od ogrzania naklejki np. suszarką do włosów. Następnie spryskaj ją obficie płynem, chwilkę odczekaj i podważ emblemat skrobaczką do szyb. W razie potrzeby sekwencję tych czynności powtórz. Po usunięciu naklejki wystarczy już tylko umyć szybę płynem do mycia szyb i papierowym ręcznikiem. W ten sam sposób można potraktować zarówno ozdobną, jak i rejestracyjną naklejkę. Życzymy miłego zrywania z trendem naklejkowym!