21 stycznia 2019

Notatnik Kulturalny #81

Bez sztuki życie nie miałoby sensu, dzięki niej staje się bogatsze, może czasem łatwiejsze… Dlatego co tydzień w Notatniku kulturalnym przybliżamy wam najciekawsze wydarzenia ze świata kultury, zarówno te najświeższe, jak i te, które warte są szybkiego nadrobienia.

„Bez cukru” Novika

Warner Music Polska

Nasza ocena: 4/6

Po kilku latach wyczekiwania, a dokładnie sześciu, które minęły od poprzedniej płyty „Heart Times”, ikona polskiej sceny klubowej i elektronicznej powraca z nowym materiałem. I w tym wypadku nie ma co się doszukiwać nad wyraz przyznanych tytułów. Bowiem dobrze wiemy, że nasz mocno rozwinięty światek rodzimej muzyki elektronicznej nie byłby taki sam, gdyby nie obecność Noviki. To ona zarówno solowo, czy wcześniej chociażby z projektem Futro odkrywała w nas tożsamość klubową i przemycała w swoich utworach kawałek zachodu, by wspomnieć takie pierwsze produkcje sprzed dwóch dekad jak „Wyspy” czy „Where is the love”.

Dziś otrzymujemy kolejną solową płytę od artystki, a na niej przesłanie, które jak możemy domyślać się po tytule, nie będzie najprzyjemniejsze. Nowy album „Bez cukru” daje nam porcję bardzo dobrze wyprodukowanych melodii, gdzie surowość i przygaszenie miesza się momentami z ostrzejszą elektroniką. Skacze się tu po różnych odmiennych obszarach muzyki klubowej czy właściwie elektronicznej, poza ten krąg nie wychodząc. Do tego wkomponowane są teksty po polsku i angielsku, momentami niezwykle trafne i silniejsze od samej muzyki oraz charakterystyczny wokal Noviki. Może i chcielibyśmy czegoś więcej, jakiegoś odważniejszego, świeżego kroku w inną stronę, ale z drugiej strony, dostajemy album dojrzałej i świadomej artystki, która od dwóch dekad jest konsekwentna i wartościowa w tym co robi, a wiemy, że dla innych koleżanek, które w podobnym okresie zaczynały, nie jest to takie proste. Novika to już jest klasa sama w sobie.

Assume form” James Blake

Universal Music Polska

Nasza ocena: 5/6

Proszę Państwa, dzieje się! Oto bez wielkich zapowiedzi i podsycanego głodu wrócił jeden z najważniejszych przedstawicieli future-soulu. I tutaj łapię się na tym, że wrzucić Jamesa Blake’a do jednej szufladki się nie da, już się nie da! Bowiem mija dziesięć lat od jego bardzo udanego debiutu, a jednak wszystko co mamy teraz przed sobą, wydaję się kartką zupełnie inaczej zarysowaną, chociaż wciąż imponującą dojrzałością. No i jest jeszcze znacząca okładka, z której po latach ukrywania, wreszcie bez zbędnych ozdobników, spogląda sam Blake.

„Assume form” jest lawiną smutku, melancholii i próbą zmierzenia się z własnymi słabościami. Emocje podbija się tu niezwykle efekciarstwami i bogatymi w różnorodność dźwiękami. Blake łączy wszystko to co teraz modne, ale także świeże i bardzo rozwijające. Swój smutek miesza z obszarami nieograniczonej elektroniki i wrzuca do tego wszystkiego tak znaczący dzisiaj amerykański hip hop (chyba najważniejszy i najciekawszy obecnie nurt w muzyce). Do tego zaprasza na tę odurzającą nasze umysły ucztę gości: od trapowego Travisa Scotta, po Andre 300 z super-grupy Outkast czy młodziutką sensację Rosalie. Album bezbłędny!

https://www.youtube.com/watch?v=BmwohIc4Hw4

„Ralph Demolka w Internecie” 

Disney

Nasza ocena: 4/6

Tak jak zmienił się przez lata świat animacji, tak samo transformacje przechodzi świat gier. Niegdyś wzruszaliśmy się i emocjonowaliśmy rysunkowymi animacjami Disneya, w których brylowała jakaś księżniczka, a u jej boku cała gromada przeróżnych postaci i charakterów. Czasem była to mało efektowna wizualnie animacja, ale za to niezwykle uczciwa, skłaniająca do myślenia. Nie trzeba wspominać, jak to jest dziś. Wszystko na odwrót. Podobnie jest ze światem gier, które dawno wyszły z salonów gier, by ustąpić miejsca internetowi, a ściślej zabijającej wszelkie wartości konsumpcji.

Druga część przygód legendarnego Ralpha Demolki z tym tematem próbuję się zmierzyć i przypadkowo umieszcza dwójkę swoich bohaterów w witrynie internetowej. Początkowo jest to dla nich zmierzenie się z rajem, miejscem zachwytów, oczarowań, miejscem w którym nie ma ograniczeń ani dla naszej wyobraźni, ani dla jakiegokolwiek uczucia. Pod tym całym wirtualnym płaszczykiem otrzymujemy opowieść o przyjaźni w czasach internetowej zarazy, która swoim efekciarstwem potrafi zabijać w ludziach wszelkie przyjacielskie potrzeby. Mądra to bajka, choć brakuje jej uroku klasycznych animacji.

„Grace i Frankie” sezon 5

Netflix

Nasza ocena: 3/6

Znowu mamy styczeń i ten moment, kiedy Jane Fonda i Lily Tomlin wracają do gry. Dwie szalone babcie, które właściwie tego słowa unikają. Przynajmniej starają się tak żyć, by wciąż mieć poczucie, że żyją. I właściwie po to został stworzony przez Netflixa ten serial. Pokazuje on, że życie wcale nie kończy się w momencie, kiedy nasze dzieci wyfruwają z gniazda, albo kiedy przychodzi pora na emeryturę. To także odpowiedni moment na to, co robiło się całe życie, patrząc na bohaterki łącznie z paleniem trawy i upijaniem się od rana Martini.

Piąty sezon zaczyna się od momentu zakończenia poprzedniego, czyli od ucieczki naszych bohaterek z ośrodka dla osób starszych i nieradzących sobie z podstawowymi czynnościami, w którym zamknęły je ich dzieci. A potem to już, jak możemy się domyślać, będzie lawina przygód szalonych dziewczyn! Będą więc kłopoty ze zdrowiem, kolejne zawirowania miłosne, konflikty z dziećmi, a nawet odkrycie prawdy co do zatuszowania przez lata przez Grace właściwego wieku. Nowy sezon ma niezwykle słaby początek, pierwsze dwa odcinki, są rozciągnięte do granic nudów i nie pomaga tutaj nawet nieco doklejony na siłę występ RuPaul, czyli najsłynniejszej drag queen Ameryki. Ale kiedy to przetrwamy, wracają już konkretne tematy i problemy, godne Grace i Frankie!