28 stycznia 2019

Notatnik Kulturalny #82

Bez sztuki życie nie miałoby sensu, dzięki niej staje się bogatsze, może czasem łatwiejsze… Dlatego co tydzień w Notatniku kulturalnym przybliżamy wam najciekawsze wydarzenia ze świata kultury, zarówno te najświeższe, jak i te, które warte są szybkiego nadrobienia.

„Faworyta” reż. Yorgos Lanthimos

Imperial Cinepix

Nasza ocena: 6/6

Ciężkie, bogato zdobione suknie, warstwy, falbany, fiszbiny i wszystkie te pudry. Ile to już razy podglądaliśmy życie w kostiumie, najczęściej którejś z monarchii? Ile to już razy pomiędzy tymi wszystkimi sukniami i gorsetami uwikłane były romanse czy diabelska chęć władzy? Tym razem otrzymujemy nowe spojrzenie na mało znany epizod z życia Anny, królowej Anglii. Za to wszystko zabrał się Yorgos Lanthimos, jeden z najoryginalniejszych twórców współczesnego kina, który do tej pory zasłynął z takich tytułów jak: „Kieł”, „Lobster” czy „Zabicie świętego jelenia”.

Królową Anglii poznajemy w momencie jej ostatnich lat życia. Osamotniona, żyje w wielgachnym, złotym pałacu i praktycznie nie wychodząc z łóżka, bawi się polityką i rządzi swoim krajem. W tym wszystkim wspiera ją jej prawa ręka, Sarah, księżna Marlborough. I byłoby na tyle, gdyby nie pojawienie się w pałacu tej trzeciej, Abigail Masham, która rozpali żądze, zazdrość i pożądanie władzy. Lanthimos po raz kolejny stworzył przepiękne studium samotności, które nierzadko doprowadza do czynów nieuzasadnionych. Jest bezlitosny dla swoich bohaterów, bawiąc się nimi jak marionetkami. Królowa Anglii w wykonaniu Olivii Colman to popis największego aktorstwa, które mieni się bezsilnością i ułomnością. Władza nic się nie zmienia, podobnie jak człowiek. Wybitna filmowa uczta, ubrana w przepiękną warstwę wizualną!

The Teal Album” Weezer

Atlantic

Nasza ocena: 2/6

W kwietniu 1994 odszedł Kurt Cobain. Wraz z nim odszedł też cały ten grunge we flanelowych kraciastych koszulach i bluzkach w paski. Miesiąc później ukazuje się debiutancki album zespołu Weezer. Do dziś uznawany jest on za jednego z najważniejszych przedstawicieli nowego rozdziału rocka, a właściwie grania alternatywnego. Na pierwszego marca zaplanowano premierę ich kolejnej płyty zatytułowanej „Black Album”. Jednak zanim to nastąpi, w oczekiwaniu na nowy materiał, zespół postanowił obdarzyć nas niezapowiedzianym prezentem, który można podsumować słowem „masakra”.

Dokonuje jej zarówno na sobie, jak i na swojej bogatej twórczości, która trwała trzy dekady. Dokonuje jej też na klasykach muzyki lat 80. zabierając się za nowe wersje hitów A-ha, Eurythmics, Toto czy Michaela Jacksona. Rozumiem, że przypadkowe nagranie przeboju „Africa” otrzymało niespodziewany odzew od fanów, ale żeby nagrywać cały album to już przesada! Tym bardziej, że Weezer nie proponuje nic od siebie, jest stary, czerstwy jak ostrzejsza wersja weselnej kapeli, która zjadła swój język. Po co wydawać albumy, którą są tylko przecinkiem w poważnych dokonaniach?

„Co przyjedzie?” Misia Furtak

Agora

Nasza ocena: 4/6

Czasem warto czekać. Przekonuje nas o tym Misia Furtak, która po latach przygotowań wreszcie wydała swój debiutancki krążek. Przez lata związana była z licznymi projektami, by wspomnieć chociażby zeszłoroczną grupę Ffrancis czy gościny udział w projektach NowOsiecka i Wojtka Mazolewskiego. W pamięci mamy też jej nagrodzoną nominacją do Fryderyka epkę z 2013 roku oraz macierzysty zespół Tres B. No i mija dziesięć lat, by w nasze ręce mógł trafić dopracowany i dopieszczony debiutancki solowy album Misi „Co przyjedzie?”.

Na solowym krążku artystka odkłada na bok wszystkie dotychczasowe muzyczne światy, w których gościła i zaprasza nas do miejsca pełnego subtelności i nastroju. To miejsce, które wymaga od nas odwagi, by dopuścić do siebie nie zawsze łatwe w odbiorze dźwięki. W delikatnym świecie fortepianu, smyczków i gitary artystka snuje opowieść często podszytą niepokojem. To opowieść o różnych obszarach ludzkiej duszy, która nieustannie wędruje. To album nie tylko niespieszny, ale też niezwykle odważny, żeby nie powiedzieć eksperymentalny, gdzie Furtak pozwala sobie na uwolnienie głosu i dopuszczenie go do różnych wariacji. Przy tym albumie trzeba zwolnić, przysiąść do niego i rozpracować, by odkryć jego bogactwo.

„Zemsta nietoperza” reż. Michał Zadara

Teatr Narodowy w Warszawie

Nasza ocena: 5/6

Brakuje nam odrobiony luzu, dystansu, złapania oddechu. Nie jesteśmy najweselszym narodem, bo karmimy się od święta tragedią i nie potrafimy na co dzień zwyczajnie się uśmiechnąć. Kiedy jedni atakują nas w teatrze martwą realizacją „Hamleta” czy „Antygony”, siląc się na wielkie gesty i słowa, drudzy biorą wszystko w nawias, bawiąc nas znacznie silniejszą tragedią. Tragedią międzyludzkich relacji. I tak, po serii ciężkawych spektakli, Michał Zadara powraca na scenę Teatru Narodowego, by zrealizować tam operetkę Johanna Straussa. Zapnijcie pasy!

Całość przenosi nas do współczesnej, nowobogackiej Warszawy, takiej jakby z TVN-u, tylko że niepozbawionej myślenia, ułomności, zwyczajnie ludzkiej. A do tego wieżowce, światła ulic, dobrze skrojone garnitury, alkohol lejący strumieniami i CBA. Takie zwykłe życie w stolicy, którego bohaterem jest Eisenstein (Mateusz Rusin), mający właściwie wszystko: pieniądze, apartament, piękną żonę, dziecko i służącą z Ukrainy (Marta Wągrocka). Przy okazji otrzymania wyroku, uświadamia on sobie jednak, że brakuje mu w tym wszystkim wolności, radości, niewinnego uśmiechu, które po drodze gdzieś wyparowały niczym alkohol po ostatniej imprezie.

Zadara stawia grubą kreskę w swojej wariacji Straussa, pozwalając przy tym aktorom na dosłownie wszystko. Tu nie chodzi o doskonałość, o czysty śpiew, o perfekcyjną choreografię, a bardziej o nasze niedoskonałe odbicie, uwolnienie marzeń, zabawę. Więc dlaczego wymagać od wszystkich skali rozbijającej mury i żyrandole? No paranoja! Narodowy potwierdza za to po raz kolejny swoją zespołowość (o czym pomarzyć mogą inne teatry).

A do tego wszystkiego kilka świetnych popisów z Przemysławem Stippą i Pawłem Paprockim na czele. W swych etiudach rysują oni niezwykle świadomie, za pomocą grubej, przerysowanej kreski, szkice ludzi uwikłanych w beznadziei codzienności, ale z marzeniami po północy. Jak się okazuje, nie wszyscy potrafią się śmiać z siebie, tak jak brawurowy zespół Teatru Narodowego, co pokazują liczne reakcje publiczności po spektaklu czy recenzje wielu oburzonych krytyków. Tylko chyba zapomnieliśmy, że młodość to nie tylko metryka, ale też stan umysłu. O tym przypominają nam bohaterowie show Zadary.