Bez sztuki życie nie miałoby sensu, dzięki niej staje się bogatsze, może czasem łatwiejsze… Dlatego co tydzień w Notatniku kulturalnym przybliżamy wam najciekawsze wydarzenia ze świata kultury, zarówno te najświeższe, jak i te, które warte są szybkiego nadrobienia.
„Mój piękny syn” reż. Felix Van Groeningen
M2 Films
Nasza ocena: 5/6
Kiedy zaczął się sezon przedoscarowy, z zainteresowaniem obserwowałem, co się dzieje na liście filmów typowanych do przeróżnych kategorii. Zdziwił mnie praktycznie brak miejsca dla nowego, opartego na prawdziwych wydarzeniach filmu Felixa Van Groeningena, który zapowiadał się całkiem obiecująco. Moje zdziwienie było tym większe, kiedy zobaczyłem ten doskonały obraz. A później się okazało, czytając amerykańskie recenzje, że to obraz zbyt trudny, by go chwalić, by o nim rozmawiać, nagradzać… Ta ciągle zamknięta w czterech ścianach i milcząca Ameryka.
Na całe szczęście reżyser, autor nagradzanych wcześniej filmów na festiwalach w Cannes czy Berlinie nie postanowił pójść na skróty, unikając tym samym ckliwego, pełnego doklejanych łez wzruszenia. Tutaj otrzymujemy niezwykle spójny obraz o relacji ojca i syna, relacji pełnej miłości wystawianej na ciągłą próbę. A to wszystko przez niebywale mocne uzależnienie młodego Nica od bardzo różnych narkotyków. To miłość pożarta przez problem. Uczucie, które przekracza wszelkie granice wytrzymałości. Fenomenalny pokaz aktorstwa, wybitne role Timothée Chalameta i Steve’a Carella. Panowie z niezwykłą inteligencją budują pomiędzy sobą wiele trwałych i silnych mostów, by później je rozbijać. Dawno nie było tak prawdziwego, smutnego obrazku z naszych zamkniętych na świat czterech ścian.
„Mary Poppins powraca” reż. Rob Marshall
Disney
Nasza ocena: 4/6
Niewiele jest dziś filmów, które pobudzają zmysły zarówno młodszych czy starszych w sposób najbardziej uczciwy, nawiązując do klasycznego kina. Przy tym wszystkim takich, które dawałyby nam lekcję z życia. Takim przykładem jest nowy obraz Roba Marshalla. Twórca takich przebojów ostatnich dwóch dekad jak: „Chicago”, „Wyznania gejszy”, „Nine” czy „Tajemnice lasu” postanowił przypomnieć o legendzie kina, Mary Poppins. Postaci filmowej wręcz kanonicznej, której godny i uczciwy powrót wydawał się niemożliwy. Wszystko dlatego, że pierwotna wersja filmu z lat 60. jest pomnikiem nie do ruszenia w swej kategorii magicznych filmów familijnych. To tak jakby ktoś chciał jeszcze raz nakręcić „Przeminęło z wiatrem” czy „Deszczową piosenkę”.
A jednak Marshall, z pomocą wielkiego Disneya, postanowił spróbować, zapraszając do tytułowej roli Emily Blunt. I na tym poziomie film wydaje się niezwykle uczciwy i spełniony. Wszystko płynie zgrabnie i przede wszystkim wizualnie nie da się od tego cukierka oderwać oczu. Nie bez powodu pojawia się nawiązanie do „Deszczowej piosenki” czy barwnych musicali lat 40. i 50. Tutaj wszystko ma smak, zapach, odpowiednią barwę i tym samym uczy i przypomina o kreatywnym myśleniu, o uwalnianiu naszej wyobraźni. Zwyczajnie przypomina nam wszystkim, że trzeba marzyć. W końcu wszystko jest możliwe – wystarczy chcieć. Jedyne czego nie rozumiem w tym wizualnym lunaparku, to niedokończony i zupełnie niepotrzebny, karykaturalny epizod Meryl Streep. To już było naprawdę nie w porządku!
„Nim odleci” reż. Maciej Englert
Teatr Współczesny w Warszawie
Nasza ocena: 2/6
A miało być tak pięknie… Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Oto legendarna, warszawska scena Teatru Współczesnego, która od lat zmaga się z kurzem i czerstwością żartów czy języka inscenizacji zapowiada premierę na dużej scenie. Na warsztat bierze głośny tekst cenionego brytyjskiego dramaturga Floriana Zellera. I tak, w duchu wielkich nazwisk polskiego teatru z Martą Lipińską i Krzysztofem Kowalewskim w obsadzie, postanawia dotknąć tematu śmierci. A wręcz zagłębić się w ludzką psychikę.
A że umysł ludzki jest nieograniczony, toteż sztuki Zellera nie należą do najłatwiej napisanych. W tym dramacie jest podobnie. Przez pryzmat choroby głównego bohatera nie wiemy do końca, która scena jest wyobrażeniem, a która rzeczywiście ma miejsce. Podobnie jest z brakiem zastosowania chronologii. Niestety w inscenizacji Englerta wszystko sprowadza się do prostego myślenia, a co za tym idzie, jakby powierzchownego odczytania tekstu. Ta penetracja ludzkiego umysłu zamiast być przerażająco ciekawa, staje się po chwili zwyczajnie nudna i ograna. To także przez wiele pobocznych wątków, które w finalnym efekcie nie mają większego wpływu na poruszany problem. Zabrakło pomysłu, odwagi i jakby wszystko powstało z wielkiego przemęczenia. Taki jednoodcinkowy serial, gdzie trochę się posiedzi przy stole, trochę postoi w kuchni, by pomiędzy tym powiedzieć coś o niczym. Co się dzieje z tą sceną na Mokotowskiej?
„Rzeczy których nie mówię kiedy jestem dorosła” Oly.
Warner Music Poland
Nasza ocena: 4/6
Pod koniec listopada ubiegłego roku miała miejsce premiera drugiego albumu Oly. Młodziutka wokalistka, która zaczynała w prestiżowej już polskiej wytwórni Nextpop, wspierającej wiele młodych talentów z zakresu muzyki alternatywnej, jak chociażby Fismoll czy Bokka, wpłynęła więc na szerokie wody. Do pracy nad krążkiem przepięknie zatytułowanym „Rzeczy których nie mówię kiedy jestem dorosła” zaprosiła chociażby Smolika czy Baasha, otwierając zupełnie inne drzwi swojej muzycznej podróży.
Jej nowy album to już nie dziewczęce plumkanie, tylko autorska opowieść, na którą składa się piętnaście utworów zaśpiewanych w języku polskim i angielskim. Wszystko dotyka klimatów skandynawskich, ale z odrobiną ciepła i momentami szaleństwa w postaci dobijających się syntezatorów. Przyjemnie słucha się kogoś kto pokazuje, że jest szczerze przekonany o tym co robi i tworzy. To album dojrzalszy od poprzedniego, muzyka świadoma, przemyślana, spójna. Wielki krok do przodu.
Zobaczcie najlepsze filmy, seriale, spektakle i książki 2018 roku oraz nasze przepowiednie co do ciekawych wydarzeń w świecie kultury w 2019.